Test Gitary Epiphone Wilshire Worn 66 zaprezentowany na łamach Top Guitar
2011-02-24

Epiphone Wilshire Worn 66

Producent: www.epiphone.com

Autor testu: Maciek Warda / Top Guitar

     Reprodukcja gitary elektrycznej typu solid body z 1966 roku, o budowie set-in z mahoniowego drewna i z dwoma pasywnymi minihumbuckerami. Na fali popularności instrumentów w stylu retro reedycja Epiphone Wilshire zawojowała cały świat swoim unikalnym brzmieniem z lat 60-tych. Teraz model ten dostępny jest również dla polskich gitarzystów.

      Reedycje gitar z lat 50. i 60. to dziś interesująca propozycja zarówno dla kolekcjonujących nietypowe instrumenty, jak i dla czynnych muzyków, chcących wyrwać się z panujących dziś schematów brzmienia. Nowe-stare Rickenbackery to wiosła kultowe par excellence, Fender ma swoje Mustangi i Jaguary, Danelectro również czerpie z lat 50. - i nie są to tylko eksponaty, co pokazuje całemu światu kilku artystów z Jackiem Whitem na czele. Zazwyczaj wystarczy krótka, kosmetyczna wizyta u lutnika, by taki instrument stał się naszym podstawowym koncertowym i studyjnym wiosłem!

Geneza

       Na wznowienie modelu Wilshire z pewnością duży wpływ miała potęga internetu. Od dłuższego czasu bowiem ta gitara (w pierwotnym wydaniu) była jedną z bardziej poszukiwanych na wszelakich portalach aukcyjnych. Każdy, kto ma w sobie choć odrobinę kolekcjonerskiego bakcyla, pożądał oryginalnego Wilshire'a jako prawdziwej perły w koronie swych zbiorów. Spece od marketingu uświadomili sobie dzięki temu prosty fakt, że istnieje zapotrzebowanie na ten typ gitary i postanowili wyjść naprzeciw tym poszukiwaniom. Tak powstała cała nowa kolekcja instrumentów opartych na sentymencie do konstrukcji z lat 60. i wcześniejszych, nazwana Epiphone Historie Custom USA. Pomysł na Wilshire pochodzi w całości od greckich lutników i nie jest kopią żadnego Gibsona, co warto zaznaczyć tym, którzy kojarzą Epiphone'a wyłącznie z budżetowymi wersjami gitar tej amerykańskiej firmy. Grecy postanowili tym wiosłem podjąć wyzwanie rzucone światu przez Stratocastera, szczególnie jeśli chodzi o łatwość i wygodę gry, że o cenie nie wspomnę. W latach 60. wydawało się, że Epiphone faktycznie może powalczyć Wilshire'm o swój kawałek gitarowego tortu, zwłaszcza że jego walory doceniali tacy giganci jak Jimi Hendrix (używał jej, jeszcze zanim trafił na swojego kremowego Strata), Johny Winter, Pete Townshend czy bardziej współczesny Paul Gilbert. Wiosło po raz pierwszy ujrzało światło dzienne w 1959 roku (ledwie 2 lata po przejęciu Epiphone'a przez Gibsona) i niezbyt modyfikowane przetrwało najbardziej inspirującą i twórczą dekadę muzyki rockandrollowej. Jego produkcji zaprzestano na początku roku 1970 - nadchodziła już inna epoka...

Budowa


       Jest to jeden z tych nielicznych modeli Epiphone'a o budowie solid body (korpus pełny, nie drążony), który nie jest ani kolejnym Firebirdem, ani Les Paulem, ani SG, lecz stanowi odrębną, oryginalną wartość w ofercie tej marki. Posiada on dwa cutawaye i bardzo łagodnie wystające rogi, będące po prostu projekcją gitarowej mody swoich czasów. Kolor to AC (Aged Cherry), czyli wyblakła wiśnia, ale są opcje z bardziej żywą czerwienią lub głęboką czernią. Zarówno korpus, jak i szyjka są wykonane z mahoniu, co zazwyczaj zapobiega zbyt jasnemu i płaskiemu brzmieniu, które mogłoby wynikać z cienkiej i lekkiej konstrukcji. Elementy połączono porządnym klejeniem, którego śladów nie doszukamy się na odkrytych powierzchniach drewna. Gibsonowską menzurę 24,75" skorelowano z 22 progami medium-jumbo, pozwalającymi zarówno na precyzyjne, pasażowe przebiegi, jak i mało wysublimowane bicie w „open G". Nakładkę na szyjkę stanowi palisander, a więc jak na razie mamy dokładną kopię oryginału z 1966 roku. Główka ma niepowtarzalny poza serią Wilshire kształt, nazwany batwing, co przy dużej dozie fantazji może faktycznie skojarzyć się ze skrzydłem Batmana. Cały osprzęt jest niklowany, a składają się na niego: dwuczęściowy most tune-o-matic stopbar, klucze premium Die-Cast oraz zaczepy paska. Zerowy prożek jest, niestety, z tworzywa sztucznego i można się tylko domyślać, jak Wilshire gadałby z innym „siodełkowym" materiałem.
       Nasz egzemplarz wyposażono w dwa minihumbuckery, w odróżnieniu od wcześniejszych wersji z lat 1959-1961, które szczyciły się jeszcze (siłą rozpędu ich popularności) klasycznymi singlami P-90. U nas są to dwa identyczne minihumbuckery NY (kiedy pod koniec lat 50. wchodziły do produkcji, nazywano je po prostu New Yorker), dające łagodny i miło zaokrąglony sound, plasujący się gdzieś pomiędzy singlami i normalnymi humbuckerami. Do regulacji parametrów brzmienia służą cztery potencjometry (po jednym Volume i Tone dla każdego przetwornika) oraz trójpozycyjny przełącznik konfiguracji pickupów. Jakość wykonania instrumentu nie daje powodów do żadnych reklamacji - zarówno estetyka, jak i wykończenie gitary są na przyzwoitym poziomie.

Wygoda i brzmienie


       Paroma rzeczami oryginalny Epiphone Wilshire wygrywał ze Stratem, jedną z nich na pewno była waga. Trudno uwierzyć, że to mahoniowe wiosło jest tak lekkie, ale kiedy spojrzymy na grubość deski, to od razu staje się jasne, że inaczej być nie może. Również niewielką grubością charakteryzuje się gryf gitary, co ma dodatkowy wpływ nie tylko lekkość całej konstrukcji, ale przede wszystkim na lekkość gry. Jego profil to 60's Slim Taper, a przyjemność z obcowania z tak „mądrze" skrojoną szyjką i szeroką podstrunnicą jest doprawdy godna podkreślenia. Czegoś takiego z pewnością nie powstydziłoby się niejedno wyścigowe wiosło, ale my musimy pamiętać, że mamy tu jednak do czynienia z instrumentem zabytkowym, jeśli chodzi o jego koncepcję. Oznacza to, że powinniśmy pokornie odłożyć na bok wszelkie „kaskaderskie" techniki gry, a skupić się raczej na przemyślanym i świadomym wydobywaniu każdego dźwięku i akordu, aby w pełni poczuć klimat tej gitary, żywcem wyjętej z lat 60. Progi spiłowane są prawidłowo i nie znalazłem na gryfie żadnego miejsca ze zbyt mocnym fret buzzem.
Podłączyłem Wilshire'a w pełni lampowego wzmacniacza, oferującego świetny oldtime'owy sound o tłustym cleanie i gruboziarnistym leadzie. Obydwa przetworniki w naszym Epiphonie są identyczne i dają średnio mocny, odszumiony sygnał. Jego charakter jest wypadkową mahoniowej budowy gitary i tychże humbuckerów dlatego niektórych może zaskoczyć, tak jak zaskoczył mnie. Pomny cienkiego brzmienia podobnych instrumentów typu thinline, nie liczyłem i tutaj na zbyt wiele, ale okazało się, że niesłusznie. Już na ustawieniu bridge dałem się ponieść tej gitarze i odkryłem w sobie dobrego plagiatora zagrywek Pete'a Townshenda. Brzmienie bardzo sugestywnie przypominało lata 60. i początki ostrego grania w stylu THE WHO i THE KINKS. Oczywiście nie było do końca tak różowo - przetwornik przy mostku generował trochę nosowy i wyjałowiony z ciepłych harmonicznych sound, ale za to gdy Volume obydwu przetworników odkręcimy na 100%, to słychać już rasowy rock and roli! Dźwięk traci trochę swojej gęstości i zwartości, ale za to staje się pełniejszy i bogatszy, innymi słowy - bardziej tonalny i śpiewny. Tutaj możemy już pokusić się o bardziej skomplikowane zagrywki, zarówno na pełnym przesterze (coś a' la SEX PISTOLS), jak i czystym kanale, który każe nam uwierzyć, że rockabilly wraca do łask i to z wielkim hukiem! Pickup przygryfowy na czystym kanale daje namiastkę szklanki strata, bardziej jednak zaostrzonej i skupionej na wysokim środku. Na przesterze mamy z kolei niezły, rasowo rockowy sound, którym uzyskamy zarówno mało selektywną ścianę dźwięku, jak i brudny klimat fuzz face'a. Sustain mógłby być dłuższy, ale dla koncertowych wykonań prostych, energetycznych rockowych kawałków naprawdę nie trzeba więcej.

PODSUMOWANIE:

       Na zakup Wilshire'a może pozwolić sobie każdy przeciętnie sytuowany gitarzysta, dzięki czemu tym żywym klasykiem mogą cieszyć się tak starzy wyjadacze, jak i zupełnie początkujący. Jest to gitara trochę nieokrzesana i tak też brzmi, ale zapewniam Czytelników, że w tym właśnie tkwi jej urok - wielu już urzekła swoim niepowtarzalnym charakterem.


 

Źródło: Top Guitar

Zobacz również

Następny news Poprzedni news